Pada. Już drugi raz piszę do Was podczas deszczu. Deszcz, to życie dla roślin. Brak meczu w nogę dla Pirackiej bandy, a tym samym więcej marudzenia na nudę. Większa ochota na kolejny kubek herbaty, mniej energii do pracy i dobry czas na czytanie, o ile banda, o której wyżej – pozwoli.
Jak Wy się macie podczas kolejnego dnia kwarantanny-nany? Złorzeczycie czy jeszcze odrobinę doceniacie ten przedziwny czas?
Akceptować, to coś więcej niż tolerować
Mnie przepełniają ostatnio myśli o kobietach, kobiecości, kobiecej mocy. O adopcji być miało przecież. Tylko wiecie, adopcja, to nie odrębny byt. To życie samo w sobie. Proces, który przeszłam stopił się ze mną, jest we mnie, w moich przeżyciach i odczuciach. Nie dzielę już czasu na przed adopcją i po niej. Ci, którzy mają ją w swoim doświadczeniu, pewnie wiedzą o czym mówię. Ci, którzy czekają…spodziewam się, że Wam się dłuży. Zaprawdę jednak powiadam Wam 😉 Doczekacie się w odpowiednim dla Was czasie.
To jak z tą kobiecością, co mi w głowie aktualnie fruwa. No nie chodzi o pieśń pochwalną bynajmniej. Ani o zagrzewanie do bycia babską watahą – gogirl, superwoman czy inne takie. Nawet nie o kołczingowy bełkot mi chodzi, że zalety, mocne strony, siła, która płynie strumieniami. Bo nie lubię w zasadzie dzielenia na kobiece i męskie – cechy, zajęcia czy sprawy. Ludźmi jesteśmy przede wszystkim i płeć nie musi nas szufladkować w sekund pięć. Tylko wiecie, są kobiety, które mają naturalny dar przebywania wśród innych niewiast. Bez problemu budują babskie sojusze, światy, scalają ze sobą swe losy. Są też takie, choć może w mniejszości, które nie bardzo to potrafią. No nie czują do końca, nie odnajdują się nawet. Mają kumpele i babskie spędy czasem, ale ten kobiecy świat w jakiś sposób od nich odległy.
Dlaczego tak się dzieje? Przecież mówi się, że nikt lepiej kobiety nie zrozumie, niż druga kobieta. No różnie z tym bywa, a powodów może być ogrom. Dorastanie w świecie bez ważnych kobiet, doświadczenie straty, czasem brak akceptacji przez matkę, zawód ze strony bliskich przedstawicielek płci żeńskiej, postrzeganie kobiet jako słabszych i wiele innych. Wydaje mi się, ważnym powodem jest również – po prostu nie lubienie siebie. Co ma jedno do drugiego? Myślę, ze sporo. W pędzie życia oceniamy się przez pryzmat zewnętrzności, zaradności w codzienności, osiągniętych celów, sukcesów zawodowych i przede wszystkim przeglądamy się w lustrze innych ludzi. A kiedy ostatnio przeglądałaś się w swoim? I nie chodzi mi o poprawianie włosów czy inne zabiegi upiększające. Tylko spojrzenie na siebie głębiej. Co mówią nasze oczy, jak czujemy się ze sobą tu i teraz? Ile czasu poświęcamy nam samym?
Wgląd ważniejszy niż wygląd
Można się zdziwić, że właściwie wcale się siebie nie widziało.
Droga do poczucia się pełnowartościową kobietą bywa kręta i mozolna. Postrzeganie kobiecości jako wewnętrznej mocy i siły, to coś na co wiele z nas musi długo pracować. Gdybyśmy tak potrafiły się jeszcze szczerze wspierać, a mniej krytykować, to byłoby nam wszystkim łatwiej. Choć to oczywiście uogólnienie. Same też sobie nie ułatwiamy, a jeśli jeszcze do tego wszystkiego nie udaje nam się zostać biologicznymi matkami. No rany, wtedy to już poczucie kobiecości zalicza glebę. Tyle, że to jak się będziemy czuły, zależy od nas samych. Macierzyństwo, to nie jest główna składowa bycia kobietą. To jeden z jej elementów, który wcale nie musi wystąpić, żeby czuć się spełnioną. Kiedyś ktoś mi powiedział, że lubienie siebie, to wyraz samouwielbienia i że trzeba mieć informację zwrotną z otoczenia, jakim się jest i to właśnie na niej można opierać własną ocenę. Hmm, też mi się tak wydawało pół życia, ale na szczęście zrozumiałam, że jeszcze ważniejsze jest to, żeby zaakceptować, polubić i mieć do siebie szacunek – niezależnie od ocen innych ludzi. Otoczenie będzie nas głaskać, albo karcić. Pochlebiać nam, albo krytykować do szpiku. Wychwalać nasze mocne strony, albo wytykać największe wady. To my sami musimy mieć fundament siebie. Świadomość kim jesteśmy, jacy chcemy być. Praca nad sobą nie musi oznaczać bycia własnym katem. Dobrze jest się pochylić nad tym, co w nas do zmiany. Tak samo dobrze jest się otulić myślami, że jest w nas cała masa dobrych spraw. Trudno spojrzeć na siebie odrzucając krytyka w głowie. Ale da się, choć na chwilę, choć co jakiś czas. Kiedy zyskujemy silne korzenie – własne korzenie, wtedy przychodzi również ta pozytywna kobiecość. Wraz z nią poczucie, że nawet jeśli ktoś zrobi zamach na naszą samoocenę, to ten fundament zostanie. I pozwoli nam trwać, sprawi, że w każdej sytuacji będziemy zdolne do tego, żeby budować i iść dalej. Samokrytyka to ważna umiejętność, ale nie powinna odsuwać od nas wglądu w siebie z miłością.
Wdzięczność
Mimo tego przedziwnego czasu, w którym wszyscy trwamy, mam w sobie ogromną wdzięczność. Do wielu spraw, bliskich mi osób, ale i do kobiet właśnie. W dłuższej perspektywie pojawiło się w moim życiu kilka wyjątkowych relacji. Międzykobiecych. Nie tylko przyjacielskich. Czasem opartych o czerpanie z czyjejś wiedzy, doświadczenia. Czasem związanych z inspirowaniem się tym, czym się zajmują, jakie mają pasje. Czasem burzliwych do granic możliwości, pełnych skrajnych emocji. Ale również takich, które dawały wagony ciepła, troski, serdeczności i porozumienia. Te kobiece dobre wpływy pokazały mi, że drzemie w nas ogromna moc. Tylko musimy umieć dobrze ją wykorzystać, zamiast marnować na nieistotne sprawy. Odważyć się otworzyć, to już połowa drogi do zbudowania czegoś wyjątkowego. Kobiety dały mi w ostatnim czasie ogrom inspiracji, ale to również dlatego, że zmieniłam nastawienie do samej siebie. Choć trudno wcielić to w życie, faktycznie tak jest, że człowiek musi siebie najpierw pokochać, żeby móc rozsiewać miłość dalej i mieć jej spore zapasy. Dbajcie o siebie, w tym trudnym roku z jeszcze większą uważnością.
Ps-Nasza brygada powiększyła się ostatnio o futrzatego jegomościa, który od jakiegoś czasu wiódł swój 9-letni żywot w schronisku. Także adopcje możliwe nawet w czasach zarazy 😉 Miłości dostał już tyle, że chyba musimy trochę zwolnić, bo biedak nie przyzwyczajony 😉 Życie z nim metaforycznie obrazuje blaski i cienie epidemicznego czasu – bo z jednej strony te puchate nóżki, uszy do miętolenia, nos do całowania i te wielkie czarne oczyska! No plusów wielki kanion. A z drugiej proza życia – znaczenie terenu, siuśków i innych przyjemności w domu trzy tony, więc mop niemal przyrośnięty do dłoni i cały czas na posterunku. Poza tym, zrobiła się nam nierównowaga skrajna, bo stan watahy, to już 4 osobników męskich i my tylko we dwie z czworonożną I. Więc nie ma się co dziwić, że do kobiecości mi tęskno. Wyciągajcie z tego czasu dobre rzeczy. Wiadomo, że marazmy nas dopadają, ale jest też wiele cennych spraw, które właśnie teraz mamy szansę zauważyć. I nie o to w tym wszystkim chodzi, żebyśmy znów biegli na oślep, zrzucali maseczki i planowali wakacje. To zatrzymanie naprawdę może nam dać o wiele więcej, musimy tylko chcieć to dostrzec.
2 komentarze
Bardzo, bardzo dziękuję za te słowa! Pięknie zbiegają się z tym, o czym ostatnio dużo myślę – że nie zawsze warto poddawać się autorytetom, ślepo wierzyć, że skoro inni są bardziej doświadczeni, „mądrzejsi” to mają zawsze rację. Że w przypadku takich spotkań czy konfrontacji warto pomyśleć, że JA TEŻ MAM W SOBIE SIŁĘ i że warto po nią sięgnąć. Może nie od razu się uda, może nie od razu wyciągnę wszystkie jej pokłady na wierzch, ale jeśli za każdym razem będę próbować choć trochę – to w końcu się uda, i w końcu zobaczę, że sama dla siebie jestem autorytetem i że wszystko czego potrzebuję mam w sobie.
Dziękuję raz jeszcze 🙂
Dokładnie tak – wszystko, czego potrzebujesz masz w sobie 🙂 Ściskam mocno, dziękuję za piękny komentarz i życzę dużo siły w sobie! 🙂