Adopcja, Adopcyjne historie, Codzienność, Dom, Dzieci, Dzieciństwo, Macierzyństwo, Miłość, Prawda o adopcji, Rodzicielstwo, Rodzina, Rodzina adopcyjna

Nierealistyczni

Spadają na mnie zawsze z zaskoczenia. Pytania. Te pytania. To ma sens, ponieważ nigdy nie mogę przygotować na nie wyuczonej i przesadnie wymyślnej odpowiedzi. Odpowiadam spontanicznie i z serca. Zwykle później muszę wziąć kilka głębokich wdechów i długich wydechów. Życie płynie, chłopcy rosną, na co dzień nie rozmyślamy o przeszłości. Nie analizujemy każdego dnia tego, jak to się stało, że jesteśmy razem we czwórkę. Są jednak momenty, kiedy zostaję wywołana do odpowiedzi. Cieszę się, że się pojawiają, bo choć trudne, są bardzo potrzebne do tworzenia historii dotyczącej korzeni i pochodzenia moich synów.
Widzę jak wszystko się zmienia. Kiedyś, to były tylko krótkie pytania, oczekiwanie zwięzłej odpowiedzi i zamknięcie tematu. Teraz jest inaczej – pytania poprzedzają zmiany w zachowaniu, kłopoty w szkole czy jakieś ogólne rozdrażnienie.

Nierealistyczni

I nagle trafia na zwyczajny wieczór. Jeden syn się kąpie, męża akurat nie ma w domu, wyciągam żelazko i deskę do prasowania, żeby zaliczyć kolejny punkt z listy obowiązków – jeszcze tylko wyprasuję sukienkę do pracy. Syn siedzi niedaleko mnie na podłodze i bawi się fingerboardem. Uczy się trików na miniaturze deskorolki, pokazuje mi nowe kombinacje.
Aż nagle wypala – a kiedy poznam swojego prawdziwego ojca? Czy Ty mnie zostawisz jak skończę 18 lat?
Przytkało mnie, ale tylko na sekundę. Odłożyłam żelazko, usiadłam obok niego na podłodze i zaczęliśmy gadać. Rozmowa trwała jakieś 15 min. Oczywiście nie była to jakaś poważna konwersacja w śmiertelnie dorosłym tonie. T. nadal bawił się deską, robił przewroty w przód i w tył na łóżku, nadal ćwiczył triki na fingerze – ale pytał, słuchał, ja też pytałam i słuchałam. Szanując jego prywatność nie będę się wdawać w wielkie szczegóły, ale powiem Wam, że to była pierwsza taka mocna rozmowa. Ten maleńki chłopczyk, który próbował „urodzić się” z mojego swetra podczas urlopu macierzyńskiego, stał się chłopcem, który zadaje trudne pytania. Nie wiem kiedy to się stało, ale to wielki zaszczyt towarzyszyć temu małemu człowiekowi w jego dziecięcej ścieżce rozwoju i po prostu życia.

Wyrwa

Czy życie moich synów po adopcji jest życiem pełnym? Nie sądzę. Nawet jeśli nie są jeszcze na etapie w pełni świadomych rozkmin dotyczących swoich życiorysów, przebija się do nich podświadomość. Czasem również zupełnie dojrzałe wątpliwości, przemyślenia i chęć zdobycia konkretnych informacji. Myślę, że to dopiero początek przygody zwanej – skąd się właściwie wziąłem?
Dzieci adoptowane, mają wyrwę w sercu. Brakujący fragment. Zawsze, kiedy ktoś powtarza, że trzeba je kochać, dawać miłość i to wystarczy – myślę sobie, że to kiepski żart.
Są osoby, których nie da się podmienić. Są uczucia, których nie można zastąpić innymi uczuciami.
Syn powiedział, że jesteśmy nierealistyczni (Ł. i ja). Dokładnie tak to określił. Nie będę tego nadmiernie analizować, bo mogło być wiele powodów, dlaczego akurat takiego określenia użył i na ile świadomie i celowo to zrobił. Uważam jednak, że przemyca się w tych słowach ważna treść. Rodzice adopcyjni na początku są bardzo nierealistyczni. Wyskakują trochę jak Filip z konopii. Od momentu narodzin coś się przecież z dzieckiem działo. Gdzieś i z kimś przebywało i nie byliśmy to my. Czegoś doświadczyło – bez nas. Nie koiły go nasze głosy, kiedy był w brzuchu mamy. Nie głaskaliśmy go przez skórę i nie czekaliśmy wtedy właśnie na niego. Nie było kangurowania, pierwszych wspólnych chwil na świecie.
Długo nas nie było.
Aż nagle przyjechaliśmy i zaczęliśmy patrzeć na niego, kiedy dopiero co obudził się z drzemki. Jego wielkie oczy spoglądały na nas z zaciekawieniem, ale byliśmy co najwyżej jak zabawne małpki, które dwoją się i troją, żeby skupić na sobie atencję i wywołać uśmiech małego człowieka.
Nigdy nie zapomnę tego spojrzenia. On nigdy nie zapomni tych spojrzeń, które nie były nam dane.
Nie próbuję i nie będę próbowała zastąpić moim synom mamy biologicznej, bo wiem, że jest to niemożliwe. Pełnię swoją rolę i wiem, kim dla nich jestem. Wiem również, że w sercach synów, pomiędzy Nią, a mną jest wyrwa, która zrodziła się z Jej braku.
Brak matki, to uczucie, które znam. Brak matki i niewiedza dlaczego odeszła, co się z nią stało, dlaczego nie można żyć u jej boku, to emocje, które są mi obce, ale podskórnie czuję, że to uczucia najgorsze z możliwych.
I jasne, wszystko można w jakimś momencie życia przepracować terapeutycznie, ale nie oszukujmy się – z takim bagażem żyje się trudniej. Już na starcie trzeba włożyć więcej wysiłku w to, żeby zrozumieć zawiłości świata i uporać się z własnymi emocjami.

Dopełnianie

W rodzinie adopcyjnej pełno jest różnic i całkiem sporo znaków zapytania. Dzieci uczą się poprzez obserwację, naśladownictwo i w ogóle socjalizację – dzięki temu, wiele spraw nas łączy i to wspaniałe uczucie. Jednak jest między nami wiele różnic, te wizualne, to oczywiście najmniej istotna sprawa, ale temperamentalne – tu często iskrzy. Ze znaków zapytania najważniejsze są te, które dotyczą kwestii medycznych – w codzienności powoduje to spore trudności.
I nie, nie chodzi o sianie pesymizmem czy budzenie w Was wątpliwości. To tylko zwrócenie uwagi na fakt, że nie wszystko jesteśmy w stanie wspólnie naprawić, zmienić, zaleczyć czy posklejać. Choć dopełniamy się każdego dnia i budujemy wspólną historię, czasem w codzienności te różnice dają nam mocno popalić. Trzeba ten stan zaakceptować, pracować nad tym, żeby każdy czuł się w tej familii dobrze, ale czasem wymaga to przeżycia stanów dalekich od uśmiechniętej rodziny, która rozłożyła się na trawie z kocykiem i koszem piknikowym.
Czasem jest po prostu ogień, frustracja dzieci, albo rodziców, złość, bezsilność, a nawet rozpacz.
Są też pytania. Trudne, dla obu stron.
W tym dopełnianiu ważne jest to, żeby po ciężkiej rozmowie dziecko czuło się pełne. Pełnowartościowe. Dzieci adoptowane mają wyrwę nie tylko w uczuciach, ale też w samoocenie. I nieustannie potrzebują zapewnienia, że są wspaniałe, mądre, dobre i przez nas kochane.
My też po takim wieczorze pełnym emocji – powinniśmy przybić sobie w myślach piątkę i powiedzieć – hej, jesteś wystarczająca/wystarczający!
Rano wstaje przecież nowy dzień. Znowu będziemy próbować zmniejszać wyrwę u naszych dzieci, dopełniać się, stawać dla siebie realistyczni, odpowiadać na znaki zapytania. W codzienności i tak będziemy ogarniać głównie bieżące sytuacje – kieszonkowe na karty Pokemon, drobne na lody, afery między rodzeństwem, uwagi w szkole i palące potrzeby robienia trików w skate parku.
Także luz, poradzimy przecież.
Co będą czuć moi synowie za 10 lat? Nie wiem.
Wiem za to, że każdy dobry wspólny dzień, to ZŁOTO. I to jest turborealistyczne.

Poprzedni wpis Następny wpis

Zobacz także

Brak komentarzy

Skomentuj