Dbałostan

Wyjście z mroku. Na pewno nie pierwsze

Dobry wieczór, bo późno już strasznie.


Mamy Nowy Rok. Parzysty. Na szczęście.
Mam taką schizę, że wolę te parzyste lata. Może to dlatego, że w nieparzystych działy się same klęski i katastrofy. W parzystych mam też parzyste urodziny, a te także jakoś bardziej lubię. Pewnie trzeba by to przekonanie jakoś odczarować, ale póki co usadowiłam się komfortowo w fotelu jedynego Dziadka z serducha jakiego miałam (bo to nie mój Dziadek krewniaczy, lecz Ł.) i czuję się bezpieczniej z powodu przewinięcia się umownej cyferki na parzystą.
Zabawne i w sumie niesamowicie naiwne.

Piszę do Was z poziomu smutku, który wlazł razem ze mną na fotel. Najczęściej włażaczem jest kotkinii, która uskutecznia kojące mruczando. Lecz nie dziś.
Jaki Nowy Rok, taki cały rok. I w sumie niech będzie, bo czułam w tym dniu całą paletę pozytywnych, dobrych i ciepłych emocji.
Melancholia dopadła mnie późną porą. Przyszła, więc pewnie miała powód. Jakież to niepopularne. Cieszmy się i radujmy. Będzie zabawa, będzie się działo.

Ej babo! Nowe rozdanie, otwarcie, plany, wizje. Ciśniemy z tymi celami, jedziemy z dowożeniem kolejnych zajebistości. Do przodu, do boju, szybciej, no gazu!
A tu – smutno mi. Niech Ci nie będzie smutno.
Chciałam się z Wami przywitać. Nowy rok, stara ja.
W tym wyścigu na plany i postanowienia – w który często oczywiście sama daję się wciągnąć – zatrzymałam się dzisiaj i pomyślałam, że mogę dobiec ostatnia.
Bo otóż chciałabym więcej i lepiej, ale grając ze sobą fair.
Dbałostan. Zakotwiczył mi się dzisiaj w głowie. W sercu siedział od dawna, ale u mnie serce nie zawsze dogaduje się z rozumem.
To taki spolszczony self care, trochę zaczerpnięty z dobrostanu. Otula mnie ciepłą kołderką.
Człowiek, to czasem straszny osłobaran (bo i osioł i baran, to z gruntu mądre istoty). Bierze się za siebie, wykonuje kawał dobrej roboty, żeby się dogłębnie „ogarnąć”, a później daje się życiu rzucać po narożnikach ringu – ale otrzepuje się, przypudruje sińce i wio. Dalej dalej.
Chciałabym, poza dbaniem o innych, których mam blisko siebie – zanurzyć się w dbałostanie. Podejść do niego jak do długiej drogi, w której uczę się, z cierpliwością, jak zatroszczyć się o siebie.

Przychodzimy na świat (w wielu aspektach) zupełnie sami i na tej całkowicie ostatniej prostej odchodzenia z niego – znowu jesteśmy tylko ze sobą.
Dlaczego więc tak trudno przyglądać się nam temu, czego tak naprawdę w życiu potrzebujemy?
Nieustannie przeglądamy się w czyichś lustrach, szukamy atencji, uwagi, akceptacji, miłości. Oczekujemy, że ktoś lub coś nas uszczęśliwi, uleczy, naprawi, doceni, dostrzeże, pochwali.
Wierzymy w to, co inni o nas mówią, a tak rzadko sami ze sobą rozmawiamy.
Jesteśmy dla siebie niesprawiedliwi, surowi, krytyczni do granic.
Zakładamy maski, uśmiechy, sprawiamy pozory.
Zagłuszamy własne myśli nieustannymi bodźcami z urządzeń podłączonych do sieci.
Nie potrafimy być w tu i teraz, bo skrolujemy w głowie kolejne plany i pomysły na to co dalej, dalej.
Nawet kiedy mamy swoje małe sukcesy, cieszymy się nimi chwilę, ale zaraz odpali się wewnętrzny krytyk, który powie – atencione! Co to za sukces, przecież można mieć większe, a do tego jakoś przeszedł bez echa, więc hejże hola, spadaj do kąta.
Wmawiamy sobie, że przecież totalna akceptacja i zadowolenie, że w ogóle super luz – duma wręcz z siebie i swoich możliwości.
A to często setki bzdur, bo leziemy później do lustra i myślimy – o szumiący boRZe – zmarchy na czole jak u starego, podbródków już siedemnaście, brzuch odstaje jak w ciąży, w której się nigdy nie było, żylaki jak na mapie rzek i ze trzy tony innych epitetów. Luuudzie, a to przecież tylko wizual. Ile tych przemyśleń zatem dotyczy wewnętrza ludzkiej powłoki? A ze sto trzynaście. Ton ofkors.
Stara, a głupia. Serio.

Właśnie dlatego, tak sobie pomyślałam, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Smutek przylazł i pójdzie. Chciałam tylko pomachać do Was ze słów. Z oldschoolowego bloga. Powiedzieć, że nie ma szans, żebym bawiła się w trendy internetu. Nie będę tańczyć i wymachiwać. Pokazywać Wam paluszkiem linków i odnośników, żeby zbudować zasięgi. Nie będę do Was nagrywać gadających storek i prawić o tym, że co prawda mam monday mood, ale chodźcie na bloga, bo będzie fajnie.
Choć moje życie jest fajne – tak samo jak Wasze. Bo jest unikatowe i jedno jedyne jakie mam. Na blogu często „fajnie” nie będzie – ale na pewno było i będzie prawdziwie.
Daję Wam tu dużo siebie. Chciałabym Was skłonić do rozmowy, przemyśleń, dyskusji, refleksji.
Czy słowo pisane jest w stanie się obronić? Nie wiem.
Czy łatwo jest odsłaniać prawdziwych siebie? Strasznie trudno.

Niedawno spełniłam swoje marzenie i założyłam aparat na zęby. Metalowy, taki klasyczny – no piękny nie jest. Przez lata miałam taką myśl, że kiedy go założę, wrzucę na usta najbardziej czerwoną szminkę jaka istnieje i poczuję się tak pewna siebie, jak nigdy wcześniej. Oczywiście zrobiłam to, ale wcale nie czułam się tak, jak myślałam. Miałam i mam obolałą paszczę, nie potrafię się w tej konstrukcji normalnie uśmiechać – no daleko mi było do komfortu, a co dopiero do poczucia superszczęśliwości.
I to, po raz kolejny uświadomiło mi, że nawet jeśli efektów nie ma od razu, nawet jeśli droga przed nami jest kręta i wyboista, a nawet bolesna – sam proces pokonywania jej krok po kroku – jest dla nas lekcją i nauką. Często ważniejszą niż końcowy cel.
Ten wpis jest poza autocenzurą. Nie będzie miał więcej zdjęć, akapitów, śródtytułów.
Domowe Historie, to ja.
To opowieść nie tylko o adopcji, rolach w rodzinie, procesach jakim ona podlega, ale przede wszystkim – o moim postrzeganiu życia.
Widziana moimi oczami, pisana sercem.
U jej źródła leży wiele konkretnych i uzasadnionych powodów – choć jednym z nich jest po prostu potrzeba ubierania w słowa tych opowieści, odczuć i przeżyć, których nie mogła wyrażać w swoim życiu moja mama. Była odważna i silna – jednak mimo wielkiej chęci zmian, nie zdążyła żyć na własnych zasadach. Mrugam w jej stronę i piszę – wyrażając to, co chcę.

Życzę Wam dbałostanu. W tym roku, w kolejnych i zawsze.
Zadbajmy o siebie sami, choć oczywiście możemy się w tym wzajemnie wspierać.
Dobrej nocy, bo data zdążyła się już przewinąć na drugi dzień parzystego roku. Niech będzie dla nas dobry.

Przytulam Was mocno. I siebie też.

M.

Poprzedni wpis

2 komentarze

  • Odpowiedź I 6 stycznia 2024 · 8:37 pm

    Tak

  • Odpowiedź Juss 24 lutego 2024 · 7:05 pm

    Czytanie Twoich słów to dla mnie ukojenie.

  • Skomentuj