Mówimy – ale ten człowiek jest mi bliski. Jesteśmy blisko. Czujemy bliskość.
Wyraz naładowany emocjami. Wypełniony uczuciami.
Dla mnie wyraz klucz. Co otwiera? Wszystko. Pokazuje z pełną mocą, jak na dłoni, co jest dla sensu naszego bytu najcenniejsze.
Najbliżej
Przychodzimy na świat poprzez kontakt z ciałem matki. Nasze kolejne doświadczenia, to kontakt skóra do skóry. Nie potrafimy mówić, nie porozumiewamy się werbalnie, ledwo cokolwiek widzimy. Mimo to – czujemy. Uspokaja nas ciepło znanego nam ciała i zapachu. Koi dotyk.
W pierwszych miesiącach życia, obecność matki lub innej stałej figury przywiązania powoduje budowanie naturalnej więzi.
Jest kluczowe dla rozwoju człowieka. Jesteśmy całkowicie zależni od tego, czy ktoś właściwie się nami zaopiekuje i odpowie adekwatnie na nasze podstawowe potrzeby. Dzięki prawidłowej opiece, również rodzic w pewnym momencie zaczyna dostawać od dziecka komunikaty zwrotne – spojrzenie, uśmiech, dotyk, pierwsze radosne dźwięki i w końcu słowa. Dzięki bliskości dawanej jednostronnie, zaczyna tworzyć się relacja oparta na wzajemnym dawaniu i braniu ciepła dla siebie. Bliskość. Bez niej mały człowiek nie może prawidłowo wzrastać. Bez niej również rodzic nie będzie w stanie stworzyć z dzieckiem pełnowartościowej relacji.
Dotyk skóra do skóry ma w sobie coś magicznego, pierwotnego, zgodnego z naturą. Powoduje, że relacja międzyludzka wznosi się na zupełnie inny poziom odczuwania. Staje się zażyła i wyjątkowa. Szczególna. I nie dotyczy to oczywiście tylko relacji dziecko-rodzic, ale jak najbardziej pozostałych bliskich relacji w dorosłym życiu.
Jest czymś, co wyróżnia relację partnerską od przyjacielskiej i każdej innej, dając związanym ze sobą osobom przestrzeń relacji, która jest dostępna tylko i wyłącznie dla nich. Do której nikt inny nie ma dostępu. Bliskość spaja ludzi, łączy, daje magiczną przestrzeń, w której dotyk odgrywa niezwykłą rolę. Ludzie, których łączy silne uczucie chcą być blisko siebie, szukają okazji do przelotnego dotyku, pocałunku, łapią się za ręce, patrzą na siebie, gładzą włosy, siadają jak najbliżej się da. Szukają siebie w przestrzeni, w której się znajdują. Taka wspólność często jest widoczna gołym okiem.
Doświadczenie tych dwóch rodzajów bliskości, choć zupełnie od siebie różnych stanowi wartość ponad wszystkie inne.
Bliscy
Kim są właściwie bliscy? Pierwsze odpowiedzi są zawsze tendencyjne, bo wiadomo, że bliscy to nasi rodzice, dzieci, partnerzy, dziadkowie czy rodzeństwo i inni członkowie rodziny. Ludzie, z którymi łączy nas więź biologiczna, pokrewieństwo, rodzinne powiązania lub to, że wybraliśmy ich na tych, z którymi chcemy iść razem przez życie. Bliscy, to oczywiście również nasi przyjaciele. Już od najmłodszych lat, kiedy podejmujemy pierwsze próby wyzwalania się spod rodzicielskich skrzydeł, poszukujemy w otoczeniu innych ludzi. Kontakty koleżeńskie czy przyjacielskie w grupach rówieśniczych stają się dla nas ważne, rozwijające, dające mnóstwo pozytywnych odczuć oraz budujące naszą osobowość. Łakniemy ludzi, ich obecności, wsparcia, podejmowania wspólnych aktywności i przeżyć. Dzielimy się doświadczeniami, poglądami, rozmawiamy o ważnych dla nas sprawach, doradzamy sobie czy po prostu wspólnie milczymy. Dzięki innym ludziom rozwijamy się i poszerzamy swoje horyzonty. Z bliskimi nam ludźmi skracamy również dystans, jeśli chodzi o cielesną strefę komfortu. Klepiemy się po plecach, ściskamy, dajemy buziaka na przywitanie – jednym słowem dopuszczamy ich bliżej siebie.
Otwartość na bliskie relacje widać również poprzez to, jakie domy prowadzimy. Tam, gdzie jest miejsce dla ludzi, otwartość względem spotkań, wizyt i niewymuszonych odwiedzin wiele nam mówi o gotowości gospodarzy do wchodzenia w relacje.
Bliscy w sensie rodziny biologicznej są dla nas ważni z różną intensywnością w zależności od etapu życia. To oczywiste, że dla nastolatka ważniejsze jest zdanie kolegi, niż mamy. Dla dwulatka wręcz przeciwnie, mata to królowa świata, a ojciec największy autorytet. Kiedy jesteśmy starsi znów zbliżamy się do rodziców przestając ich negować, jeśli tylko pozwala na to więź i wzajemny kontakt, który mieliśmy okazję budować przez lata. Więź między rodzeństwem również podlega ciągłym przemianom w zależności od etapu życia oraz stopnia zażyłości.
W rodzinach są relacje na które można spoglądać z zachwytem. Oparte na głębokiej więzi, szczere, pielęgnowane, autentyczne. I takie, które trwają, choć stają się powierzchowne, pozbawione refleksji i głębi.
Czasem bliscy stają się ludzie, z którymi łączą nas podobne doświadczenia, pasje lub problemy. W ciągu życia ludzie pojawiają się w naszym świecie i odchodzą. O jednych walczymy, dbamy o to, żeby przy nas trwali, innym dajemy odejść w swoją stronę bez żalu. Są przyjaźnie, które wspominamy z ogromnym sentymentem. Są takie, które nigdy się nie kończą. Są też krótkotrwałe zażyłości, które niosą ogromne nadzieje, ale wypalają się, zanim rozgoszczą się na stałe. Są również relacje jednostronne, oparte na ciągłych oczekiwaniach, wyciągające z nas dobro, które mamy w sobie.
Bliskość w relacjach ma zmienną intensywność. Ludzie wzajemnie na siebie wpływają, zbliżają się i oddalają. Dopuszczają nas do swoich serc i dusz, a czasem wystawiają przed zamknięte drzwi. Relacjami opartymi na bliskości targają kryzysy, przelotne burze i wichury. Bliskość nie jest nam dana raz na zawsze. Zarówno między dzieckiem, a rodzicem, partnerami czy przyjaciółmi. Każda z tych relacji wymaga opieki i troski. Szczególnej atencji i dbałości.
Odłączeni – oddaleni
W adopcji bliskość, to klucz do budowania więzi, podobnie jak w każdym rodzicielstwie. Jednak o tą bliskość trzeba trochę zawalczyć. Dziecko, które traci rodzinę biologiczną przeżywa traumę. Dziecko pozostawione w szpitalu, nie doświadcza bliskości matki. Dziecko, które posiada matkę biologiczną, ale nie otrzymuje od niej adekwatnej opieki bądź otrzymuje zachowania przemocowe znajduje się w kryzysie. Dziecko, któremu umiera matka przeżywa skrajną traumę. Każda utrata, przede wszystkim matki biologicznej, powoduje kryzys w rozwoju dziecka. Regres, zapaść psychiczną, chroniczny stres. Psychologowie często podkreślają, że utrata matki w dzieciństwie powoduje największą w życiu złość. Najczęściej niewyrażoną, skumulowaną, zepchniętą, ulokowaną w ciele.
Dziecko, które trafia do adopcji najczęściej nie zna więc bliskości i ma zaburzone mechanizmy przywiązaniowe, które odpowiadają za budowanie więzi, jak również za prawidłowe przechodzenie przez kolejne etapy i kryzysy rozwojowe w cyklu życia. Pisałam o tym tutaj
oraz tu.
Dlatego też droga do bliskości w rodzicielstwie adopcyjnym jest wyboista i czasem nawet kiedy robi się 10 kroków do przodu, to 3 kolejne będą do tyłu. Tylko co z tego? Poprzez nasze starania i cierpliwość możemy wygrać wspólnie naprawdę wiele.
Zresztą wszyscy mamy swoje doświadczenia i przeżycia. Czasem sprawiają one, że opakowujemy się w zgrabmy karton z dziurkami na dostęp powietrza, a czasem stajemy się skorupą, która działa zgodnie z planem, ale niekoniecznie docierają do niej najważniejsze kwestie.
W życiu każdego z nas zachodzą zmiany, nie zawsze takie, o jakich byśmy marzyli. Dajemy się wtłaczać w szablonowe życiorysy. Realizujemy czyjeś plany, spełniamy nie swoje marzenia. Nie myślimy o tym, czego tak naprawdę byśmy chcieli. Biegniemy owczym pędem w pogoni za materialną stroną życia. Przywiązujemy się do pracy i stereotypowych ról społecznych. Odhaczamy konieczne punkty do zrealizowania. Zapominamy o tym, co najważniejsze. Czasem dźwigamy na swoich barkach zbyt wiele. Czasem życie tak mocno nas doświadcza, zrzuca na nas tyle ciężarów, że leżymy gdzieś pod spodem nie bardzo wiedząc ile nas jest w nas samych. Kiedy życie sprawia, że opakujemy się w skorupę, trudno jest dotrzeć do środka. Budujemy więc fasady, wierząc, że nadal panujemy nad wszystkim i nie zgubiliśmy tego, co najistotniejsze. Środek pozostaje zamknięty dla bliskich, ale również dla nas samych. Bywa, że ten kamień, który nosimy w sobie oddala nas w relacjach. Bywa, że nieustannie się do kogoś zbliżamy i oddalamy. Czasem nosimy w sobie tak głęboki lęk przed porzuceniem i odrzuceniem, że wycofujemy się z każdej relacji, która staje się zbyt bliska. Wyciągamy nożyczki i tniemy. Skoro my wytniemy pierwsi, nikt nie skaleczy nas. Podobnie jest z dziećmi, które doświadczyły traumy wczesnodziecięcej. Będą zbliżać się i oddalać. Dopuszczać nas do siebie i odtrącać. Proces leczenia takich ran jest długotrwały, wymaga empatii i troski. Nie jest jednak niemożliwy.
Dobre, stabilne środowisko życia i wyrozumiali kochający ludzie mogą zdziałać cuda.
Podobnie jest z każdą inną relacją. Dzisiejszy świat wtłacza nas w powierzchowne kontakty, błahe rozmowy, przelotne znajomości i kontakty, które nazywamy przyjacielskimi, choć wcale nimi nie są. Biegniemy, więc nie mamy czasu zatrzymać się, aby zbliżyć się do ludzi. Uzbrajamy się w schematy, które blokują nam możliwość poznania drugiego człowieka bardziej, niż tylko oceniając okładkę i wymieniając standardowe pytania, które niewiele wnoszą w relację.
Nasz życie podlega ciągłym zmianom, zmieniamy się my sami, okoliczności i otoczenie. Bywa tak, że dopiero w dorosłym życiu jesteśmy w stanie sobie uświadomić, że gdzieś się pogubiliśmy. Że może nie do końca o to nam chodziło. Że zatraciliśmy w sobie jakąś część, która była ważna, którą lubiliśmy. Że w tym pędzie daliśmy się trochę wyrolować i przy okazji nieświadomie wyrolowaliśmy innych.
Blisko, bliżej
Dopóki mamy refleksję, dopóki mamy bliskich, którzy są z nami szczerzy, dopóki są ludzie, którzy w nas wierzą – możemy wszystko. Zawsze lepiej budować, niż niszczyć. Każdy z nas ma w sobie moc, która umożliwia zmianę. Zmiana nie musi oznaczać radykalnych kroków, zaczynania od nowa. Zmiana może być rozwojem, ulepszeniem dobrego, naprawieniem popsutego, pracą nad sobą.
Czasem najtrudniej jest dostrzec i właściwie docenić to, co mamy przed oczami. Szacunek, docenienie, uwaga, poświęcony czas, małe gesty, czułość, wyrozumiałość, wsłuchanie się w potrzeby, kompromis i przede wszystkim b l i s k o ś ć są niezbędne do tego, żeby najbliższe i najważniejsze relacje takie pozostawały. Czasem poszukujemy, podejmujemy wielkie działania, realizujemy doniosłe plany, a gubimy gdzieś sens i sedno. Niby to takie oczywiste, proste. Każdy przecież wie, że najważniejszy jest drugi człowiek. I przecież każdy się stara, dba, pielęgnuje. Tylko jakby tak spojrzeć bardziej do środka, to może jednak nie wszystko widzi się takim, jakie ono jest. Najwięcej odpowiedzi ma się w sobie. Jeśli się z nich skorzysta, można żyć pełniej i lepiej z samym sobą, ale przede wszystkim dając więcej dobrego z siebie dla najbliższych ludzi. Bo nic na świecie nie jest w stanie zastąpić nam spełnienia wynikającego z bliskiej relacji z drugim człowiekiem. Bo niezależnie od tego, czy w coś wierzymy czy też nie, na końcu naszej życiowej drogi staniemy przed sobą sami. Pozbawieni wszelkich dóbr, atrybutów, ról i dokonań. I zostaniemy z pytaniem – czy byliśmy dla innych wystarczająco dobrzy? Czy może mogliśmy jednak częściej sięgać do serca, a rzadziej do grafiku planów do odhaczenia czy też własnego lusterka racząc się jedynie swoim własnym blaskiem?
Brak komentarzy