Do napisania drugiego postu na blogu przymierzałem się od dłuższego czasu. I ten czas właśnie (a właściwie jego ciągły deficyt), póki co, blokował moje chęci. Ale oto dziś przychodzi taki dzień, w którym mogę spokojnie zasiąść przed klawiaturą mojego laptopa i – zamiast projektować procesy korporacyjne – zamienić na tekst kilka myśli rozbieganych.
Witam Was w drugiej odsłonie działu „Okiem taty”. Zaserwuje Wam porcję kolejnych przemyśleń i odpowiem na pytanie z komentarza pod poprzednim moim wpisem. Jedna z Czytelniczek zapytała, jaka była reakcja koleżanek i kolegów z pracy na wieść o planowanej, a potem zrealizowanej adopcji?
Pewnie jest to związane ze specyfiką firmy, w której pracuje (w niezwykły sposób miesza się u nas klimat firmy rodzinnej z korporacyjnymi wymaganiami – narzuconymi zresztą przez właściciela grupy firm) – ale reakcje były w większości bardzo dobre. W toku procesu adopcji wymagane są dokumenty związane z miejscem pracy – zaświadczenie o zarobkach oraz opinia do Ośrodka Adopcyjnego o pracowniku, podpisana przez przełożonego. Tak więc nawet, jeśli ktoś miałby ochotę nie ujawniać faktu o rozpoczęciu procesu adopcji od początku, jest do tego zobowiązany przez prawo.
Jak więc napisałem – reakcje były raczej bardzo dobre. Zdarzały się jednak kwiatki, którymi z Wami się podzielę. Niejednokrotnie bywało tak, że odpowiadałem na coraz ciekawsze zestawy pytań – począwszy od „nie boisz się?”, „poprzez „będziesz z tego jakieś pieniądze, dotacje?”, poprzez „no to chyba robisz żonie dużą przyjemność, prawda?”. To zabawne, ale na każde tu przytoczone pytanie odpowiedź brzmiała i brzmi „NIE”. Po kolei rozwinę każdą z przedstawionych tez.
- Nie boisz się? Nie!
Oczywiście, zmiana układu sił w domu wiąże się z duża zmianą w życiu. Dziś, po dwóch latach zamieszkania z nami Chłopców, ten układ wciąż jest tworem dynamicznym i wciąż układamy ten świat. Pewnie będzie tak jeszcze dłuższy czas (może nawet już zawsze). Teraz pojadę korpobełkontem 😉 – zmian zawsze związana jest z ryzykiem, a ryzyko zawsze powinno budzić niepokój. Ten niepokój był i jest też we mnie. Jednak niepokój, to stopień mniej w skali uczuć niż strach. Tak więc nie boję się i nie bałem, mimo, że prawie codziennie czuję niepokój o przyszłość mojej Rodziny. Zresztą (tak mi się wydaje), każdy kto czuje odpowiedzialność za los swoich Bliskich taki niepokój powinien czuć.
Na pewno nie bałem się „obcych dzieci”. Nie bałem się ich obciążeń i traum. Nawet dość spokojnie przyjmuję i akceptuję wiadomość o FASD u starszego syna. Odkrywam w nim kolejne talenty (jak on śpiewa, a jak gra w piłkę!) i mam nadzieję, że rozwijając je zbuduję z T. silnego (mentalnie), dość pewnego siebie i świadomego swoich mocnych stron człowieka. Takiego, który przejdzie system edukacji bez ran (nawet, jeśli z kiepskimi ocenami) i będzie żył szczęśliwie. Zacząłem od końca.
Co do obciążeń i traum – jeśli pomyśleć o sobie i sięgnąć w głąb swojej głowy, każdy z nas nosi w sobie traumy. Czasami ogromne, czasami mniejsze, jednak rzutujące na to, kim jesteśmy. Wiem, że traumy Hipków są duże. Wiem, że na pewno ustawiły im jakąś część życia. Wiem też, że my – jako rodzice – też ustawiamy pewną cześć życia i tego, jacy Chłopcy będą w przyszłości. I skupiam się na tym, na co mam wpływ. Jednocześnie staramy się leczyć traumy – poprzez specjalistyczne masaże, rozmowy, bliskość i obecność. A czy się uda czy nie uda – zobaczymy.
A co do „obcych dzieci” – wierzcie lub nie, nigdy tak o nich nie myślałem. Właściwie na co dzień w ogóle nie myślę o tym, skąd się wzięli na świecie. Są moi, czasami nieogarnięci, a czasami zaskakujący błyskotliwością – nieidealni, ale moi. Zresztą – to taki banał ale warto uświadomić sobie to w każdej sferze życia – nie ma ludzi idealnych, każdy ma wady.
I tutaj szybki temat poboczny – żyjemy w kulcie wad. Łatwiej jest nam (nam wszystkim – mieszkańcom naszego kraju raju) się nawzajem ganić i krytykować, niż chwalić. Zdecydowanie łatwiej mówić i myśleć o samym sobie w kontekście słabych stron. A przed podaniem obiadu i ciasta zawsze warto zaznaczyć, co się w nim nie udało i dlaczego. A czasem (często? zawsze?) warto popatrzeć na jasną stronę życia (nucąc pod nosem przebój Latającego Cyrku Monty Phytona) i spojrzeć na życie jak na pasmo wyzwań, radości i satysfakcji, a nie problemów, smutków i frustracji. Tak naprawdę odbiór 90% spraw zależy tylko od optyki, jaką na nią przyjmiemy. A sprawy i tak toczą się podobnie – pytanie jest tylko takie, czy przy ich ogarnianiu osiwiejemy i oszalejmy, czy nie. Tutaj stawiam wielokropek (…) na znak tego, że temat nie jest wyczerpany ale pora wracać do głównego wątku i wracam do głównego wątku.
- Czy będziesz mieć z tego jakieś pieniądze? Ile?
Tutaj trzeba odpowiedzieć wprost – oczywiście, będzie z tego zmiana salda konta. Na ujemne. Dzieci ubierają się, jedzą, chorują, piją, potrzebują zabawek, książek, kubków, pościeli, talerzy, puzzli, gier planszowych, często prywatnych wizyt lekarskich, lubią wizyty w ciekawych miejscach, wycieczki oraz jajka niespodzianki. Tak więc mam z tego ładnych kilka stów na minusie w stosunku do stanu sprzed dwóch lat. I żebyście mnie dobrze zrozumieli – nie mam z tym problemu (jakoś żyjemy 😉), ale jeśli ktoś pytał (a zdarzyło się kilkukrotnie) o motyw finansowy adopcji – z właściwą sobie ironią wyprowadzałem go z myślenia o setkach złotych pieniążków, płynących w moją stronę za przyjęcie „obcych dzieci”. Ludzka życzliwość nie zna granic.
- No to chyba robisz żonie dużą przyjemność, prawda?
Oj nie prawda. Rodzicielstwo to ciężka praca, jeśli chce się to robić dobrze i mądrze. Można oczywiście włączyć bajki na tablecie, i „jakoś to będzie”. Jednak chyba naszym planem nie jest przeczekanie i zobaczenia, co będzie. Przeciwnie – naszym planem jest praca od podstaw, wykształtowanie w naszych chłopcach wielu – naszym zdaniem – pozytywnych cech i sposobów myślenia o świecie. Przez pierwsze lata swojego życia czuli tylko odrzucenie, gniew i cierpienie. Warto, żeby doświadczali innych stanów emocjonalnych.
Ale znów nie o tym chciałem, tylko robieniu przyjemności żonie. Znam na to kilka sposobów. Zaproszenie w ciekawe miejsce, koncert, IKEA (😉), przytulanie. Ale dorzucenie do naszego układu ona-on-pies jeszcze dwóch głów na pewno nie było dla Niej przyjemnością. Było i jest wypełnieniem rodziny, z którym wiąże się wiele dodatkowych obowiązków. Dla Niej i dla mnie. Ktoś mądry powiedział: „Waszym zadaniem jest dawać. Zadaniem dzieci nie jest oddawać, tylko rosnąć i dojrzewać. Nie spodziewajcie się wzajemności.” I tak to działa. Oczywiście, chłopcy często oddają dobro – ale stosunek tego, ile się daje, a ile otrzymuje, jest zdecydowanie nierówny.
Pewnie istnieją kobiety, które zatracają się w macierzyństwie i całą swoją tożsamość budują wokół pojęcia „matka”. M. na szczęście taka nie jest. Piszę „na szczęście”, bo wciąż mamy wiele wspólnych pomysłów i tematów, które dotyczą nas jako ludzi i pary, a nie tylko i wyłącznie rodziców. I znów przytoczę mądrość, z którą w pełni się zgadzam: „jeśli chcesz wychować szczęśliwe dziecko, sam musisz być szczęśliwy”. Więc gonimy wspólnie to szczęście. Z większym lub mniejszym sukcesem, jednak konsekwentnie.
Czy Chłopcy nam w tym pomagają? W pewnym sensie na pewno tak – oddają dobro, miewają takie dni lub momenty, że serce mięknie, a oczy robią się wilgotne od wzruszenia. A w pewnym sensie nie – miewają trudne dni, powodują potrzebę ciągłej układanki logistycznej i logicznej, często przeszkadzają np. we wspólnej rozmowie (a mamy o czym ze sobą gadać). Więc adopcji i samego rodzicielstwa nie można traktować wyłącznie jako „przyjemności”.
Poza tym trudno obarczyć M. trudem wychowania i generalnie ogarnięcia Chłopców, w myśl zasady „jest kobietą więc musi”. Jestem ojcem obecnym, zaangażowanym i będącym zawsze w pobliżu. Często nawet na pierwszym planie. Dlatego, że chcę i wiem, że powinienem. I dlatego, że jestem po prostu silniejszy, większy – a często zabawy ruchowe chłopaków wymagają sporej krzepy. Na szczęście czasy, kiedy wychowanie dzieci (podobnie jak sprzątanie, gotowanie, zakupy, mycie okien, prasowanie…) było kulturowym obowiązkiem wyłącznie kobiet powoli mijają. Niestety, moim zdaniem mijają zbyt powoli. Szanując się powinniśmy dawać sobie wzajemnie przestrzeń i możliwość realizacji własnych pasji i celów. Układ, w którym kobieta jest niewolnikiem domu, jest dla mnie patologiczny.
Odrobinę zszedłem z tematu. Tak więc czy zrobiłem przyjemność żonie – nie! Czy decyzją o adopcji zrobiliśmy w ogóle sobie przyjemność – w pewnym sensie tak, w innym kontekście nie. Na pewno nadaliśmy naszemu życiu dodatkowego kontekstu i barw.
A co będzie dalej? Codziennie staramy się, żeby było tylko dobrze. Dla Nich, dnie Niej, dla mnie.
Trwając w staraniach, pozdrawiam Was!
Ł.
Brak komentarzy