Plac zabaw. Gromada dzieci, gwar. Słońce praży. Piłka, skakanka, kangurek i draże kakaowe. Dziecięcy sklep pełen wyobraźni z użyciem kamieni i liści. Zabawa, szaleństwo, bieganie i śmiech. Kłótnie, fochy i podgrupy. Przyjaźń, uściski, ekipy. Tajemnice, sekrety i mapa do skarbu zakopanego na pobliskiej łące. I pierwsze inicjały zapisane harcerskim szyfrem na ławce.
Podchody, szałasy z nawłoci, wędrówki po polach. Siedzenie na trzepaku, huśtanie do rurek na poczwórnej huśtawce. Słonecznik w łupinkach i oranżada na miejscu. Siatkówka z nauczycielskimi zapędami i damska drużyna superświnek w piłce nożnej. Rowery bez kasków i atestów. Spice Girls z mikrofonami z butelek i Whitney Houston bez głosu. Przyjacielskie rozstania pełne dramatów i szczęśliwe powroty. Pierwsza książka o losach trzech psich przyjaciółek z nadzieją na wydanie i wizja pomalowania w czynie społecznym osiedlowych bloków na kolory tęczy. Randka zamiast harcerskiej zbiórki.
Było prosto i pięknie. Każdy z nas miał swoje domowe radości i smutki, ale poza nim byliśmy pełni dziecięcej i młodzieńczej euforii. W przyblokowej przestrzeni mieliśmy swój świat.
Co było, a nie jest…
Oczywiście starzeję się, bo gloryfikowanie przeszłości to już pierwszy mocny symptom. Większość z nas będzie wracało do młodości z sentymentem, ale nie to jest moim celem. Każdy czas ma swoją fantastyczną specyfikę. Chodzi mi tylko o małą obserwację. Amatorskie socjologiczne zacięcie.
Czy Wy też zauważyliście, że osiedlowe przestrzenie opustoszały? Że spacerując między blokami w ciepły dzień, na próżno szukać większych gromadek dzieci bawiących się razem i spędzających wspólnie czas? Place zabaw owszem. Tętnią życiem. Szczególnie zatroskanych rodziców, czy aby dziecko właściwie układa nogi siedząc w piaskownicy. Czy pokonując tor przeszkód na pewno niczego nie ominęło i podąża we właściwym i słusznym kierunku. Bo jeszcze by poszło niezgodnie z instrukcją i o rany, to by był nonkonformizm. Place zabaw, to w ogóle odrębny temat. Jawią mi się jako scena rodziców, którzy popisują się umiejętnościami wychowawczymi i geniuszem własnego dziecka. Jasiu oddaj te grabki, Zosiu – przeproś kolegę, Franiu nie bądź tak głośno, Aniu – podziel się z dziewczynką. Pani syn, to jeszcze w pieluszce? Nie chcę pouczać, ale Pani córeczka chyba ma trudności logopedyczne. Moja mówiła pełnymi zdaniami jak skończyła roczek, no mówię Pani taka zdolna. Rodzice moderują, dyrygują, oceniają i rywalizują. O dziecięcą swobodę tam trudno.
Poza tym, na osiedlu pusto. Czasem widać rodzinną wycieczkę rowerową, lecz rówieśników brak. Gdzieś przechadza się duet koleżeński, lecz większych grup z lornetką można wypatrywać. Dziwię się nieco, choć oswajam rzeczywistość. Zmieniły się czasy, są inne priorytety. Odmienne realia. Obecnie można zaobserwować spore zmiany w funkcjonowaniu towarzyskim dzieci i nowe trendy jeśli chodzi o zabawę.
Z jednej strony mamy wszechobecne możliwości – nieograniczoną ofertę zabawek, gier i książek. Powszechny dostęp do interaktywnych programów, bajek i Internetu. To oczywiście dobrze, bo przecież sami z pewnością chcielibyśmy być dziećmi w czasach, w których można mieć wszystko w zasięgu ręki. Kiedy widzę mnogość domków dla lalek, jednorożce i przepiękne drewniane wózki, to sama chciałabym być znów małą dziewczynką.
Do tego pełna oferta rozrywkowo-wycieczkowa – fantastycznych miejsc dla rodzin z dziećmi jest tak wiele, że nic tylko zabierać ekipę w weekend, żeby zwiedzać i korzystać do woli. Świat się skurczył, nasze pokolenie wyjeżdża, spędza wspólnie czas i odwiedza coraz ciekawsze miejsca w kraju i na świecie. To już zupełnie inne czasy, niż te, w których wyjazd na lodowisko do dzielnicy obok był wydarzeniem wspominanym przez pół roku.
Mam wrażenie, że rodziny stały się bardziej zwarte i zaangażowane w bycie razem. Współcześni rodziciele poświęcają czas dzieciom w zupełnie inny sposób, niż robiło to pokolenie naszych rodziców. To bez wątpienia pokoleniowy sukces. Ale, no właśnie – ale. Współczesny rodzic powinien się angażować. Tak więc wozimy dzieci na zajęcia, piłkę, angielski i basen. W inne dni może jakaś rehabilitacja, w jeszcze inne zumba. Staramy się, żeby miały więcej i lepiej niż my. Żeby potencjał w pełni wykorzystać, rozwijać, wyciskać jak cytrynę. Bo córka koleżanki już ma osiągnięcia w zawodach, a syn kolegi dostał się do drużyny młodzików. Przepełniamy grafiki, wrzucamy w pęd podobny do naszego dorosłego. I do tego często zarzucamy na nich sieć nadopiekuńczości. Uważaj, bo się przewrócisz. Nie wchodź, bo spadniesz. Ojej, trzymaj go, bo się sparzy. Nie dotykaj, bo się ubrudzisz.
Do tego tworzymy idealny obrazek dziecka – stylizujemy jak dorosłych dbając o stroje i fryzury niczym z żurnala. Takie życie pod linijkę.
Szczerze, to trochę współczuję tym wyidealizowanym. Są jak produkt marketingowy, którym rodzice mogą się pochwalić. Zobaczcie jaka piękna, a do tego gra na trąbce, śpiewa i tańczy.
Może nieco wyolbrzymiam, ale widziałam już sporo takich „produktów”. Nie sądzę, że mają szczęśliwe dzieciństwo.
Zmiana jest więc wyraźnie widoczna, a kto ją naszym dzieciom zafundował? Kto tą presję narzucił? Oczywiście my sami.
Nauka czerpania z przeszłości
Nauczmy się czerpać to, co najlepsze z podejścia wychowawczego naszych rodziców i dziadków. Niektórzy mówią – kiedyś rodzice byli nieodpowiedzialni. Dzieci chodziły samopas. Nie było tylu zagrożeń. Nie myśleli o konsekwencjach. Za mało zajmowali się dziećmi.
Może jest w tym jakieś ziarno prawdy, choć osobiście mam inne zdanie. Gdyby rodzice bardziej się mną zajmowali, pewnie byłoby wspaniale. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie dzieciństwa i wczesnej młodości bez tłumu koleżanek, kolegów i grona przyjaciół. Bez możliwości spędzania czasu na powietrzu i uczenia się samodzielności. Przestrzegania zasad wyznaczonych przez rodziców mimo tego, że nie stali nieustannie nade mną patrząc na każdy mój ruch i krok. Zagrożenia przecież istniały zawsze, a jednak rodzice pozwalali nam na odrobinę wolności. Pamiętam jak z wiekiem powiększał się obszar, na którym mama pozwalała mi się bawić. Dzieci pod blokiem, z lalkami na kocu, biegające po osiedlu były normą. Nie mieliśmy telefonów komórkowych, rodzice nie zawozili nas do kolegów i nie odbierali o wyznaczonej porze. Umawialiśmy się z rówieśnikami, byliśmy razem, łączyły nas prawdziwe relacje i więzi. Uczyliśmy się funkcjonowania w grupie, musieliśmy radzić sobie w sytuacjach konfliktowych. Obdzieraliśmy kolana i łokcie, skakaliśmy po kałużach i marzły nam ręce od mokrych rękawiczek po rzucaniu się śnieżkami. To była s p o n t a n i c z n o ś ć.
Czasem widzę jak 9-cio czy 13-latek siedzi obok rówieśnika i nie potrafi z nim rozmawiać. Każdy trzyma nos w smartfonie i co najwyżej wymienią dwa zdania o najnowszej aplikacji, z której korzystają. Może pokażą sobie jak nagrywają filmik przednią kamerą. Nieco smutne. Czy naprawdę trwałe i prawdziwe relacje międzyludzkie są zagrożone? Pewnie nie, ale z pewnością widać, że młodzi ludzie wiele tracą. Czy naprawdę nie można dać dzieciom nico więcej swobody? Czasu na budowanie relacji i zabawę? Czy rodzic musi wszędzie dziecko wozić i we wszystkim mu towarzyszyć? Może warto dać dziecku szansę na odrobinę samodzielności. Oceńcie sami.
Królowa wyobraźni
Kto jest niewątpliwie królową wyobraźni? Bezapelacyjnie zabawa. Trochę w ostatnim czasie marginalizowana na rzecz zorganizowanej aktywności i zajęć. Psycholodzy dziecięcy potwierdzą jednak jednogłośnie – zabawa jest dla rozwoju dzieci niesamowicie ważna. Bawmy się więc z dziećmi i pozwólmy się im bawić samodzielnie. Dajmy im przestrzeń do zabaw z rówieśnikami. Pozwólmy się ubrudzić, przewrócić i zrobić dziurę w spodniach. To właśnie zabawa pobudza kreatywność, pozwala na rozwój wyobraźni, odgrywanie ról, wymyślanie historii, uczenie się zasad życia społecznego. Ma również terapeutyczną moc. Poprzez zabawę, między rodzicem, a dzieckiem buduje się więź i zacieśnia relacja.
Choć możemy bez problemu kupić najfajniejszą zabawkę edukacyjną, nie zastąpi ona wspólnej zabawy na dywanie. Choć możemy wozić dziecko na angielski, gdzie będzie miało kontakt z rówieśnikami, nie zastąpi to bitwy na patyki na podwórku.
Zbliża się czas Mikołaja i podchoinkowych prezentów. Wpadniemy w wir zakupów i spełniania marzeń dzieci. Lista życzeń do Mikołaja, to oczywiście ważna sprawa. Sama już zabrałam się za realizację. Fajnie jednak zrobić eksperyment. Co gdyby tak odpuścić sobie jeden prezent z listy? W zamian zapytać dziecko w co chciałoby się z nami pobawić? Schować w tym czasie głęboko telefon, wyłączyć wszystkie rozpraszacze i skupić się tylko na małym człowieku? Przy okazji uruchomić obserwację, jakie emocje towarzyszyły dziecku po otrzymaniu materialnego prezentu i po zabawie z Wami? Jak myślicie, co da większą radochę?
Co jest ważniejsze – planowanie rozwoju i rozbudzanie ambicji u dziecka czy szczęśliwe, pełne zabawy i swobody dzieciństwo? Pewnie jedno i drugie, ale na pewno warto poszukiwać złotego środka i nie zapominać o tym, że dzieciństwo szybko mija.
Na stylówę, modną fryzurę, nos w telefonie i wypełniony grafik zajęć, przyjdzie jeszcze czas.
Jak Wy uważacie? Podyskutujmy o tym w komentarzach.
2 komentarze
Kolejny świetny wpis. Uwielbiam Cię czytać. Dziękuję za tego bloga i pozdrawiam z Krakowa 🙂
Pozdrawiam ciepło i zapraszam na kolejny wpis, tym razem właśnie z Krakowa 😀