Adopcja, Adopcyjne historie, Dzieci, Dzieciństwo, Małe radości, Miłość, Rodzeństwo, Rodzicielstwo, Rodzina, Rodzina adopcyjna, Wspólny czas

Nasz czas

Zaczęła się kalendarzowa jesień, a razem z nią tęsknota za latem. Nie wiem jak u Was, ale u mnie to płynnie przychodzi – lato mija i od razu zaczyna się oczekiwanie na kolejne. Pierwsze chwile barwnej pory roku są idealnym momentem, aby powrócić myślami do wakacyjnych przygód! Po co? Ot po to, żeby podsumować letnie szaleństwa i sprawdzić, co mogły dać naszym małym ludziom. I oczywiście nam samym.
Zachęcam do wspólnej rozkminy – zastanówcie się przez moment, czy minione lato, przyniosło Wam radość i czy potrafiliście je wycisnąć jak cytrynę? Jest moc i energia, aż wykręca buzię od kwaśnego smaku? Jeśli tak, to znaczy że mieliście równie szałowe lato, jak my!

 

Mali Podróżnicy
Gdzie byliście w tym roku na wakacjach? Kreta, Marmaris, Toskania, Majorka?  – Yyyyyy, niby nie byliśmy nigdzie, ale czuję, że byliśmy wszędzie.
Nie ukrywam, że wyskoczyłabym w jakiś malowniczy – najlepiej włoski zakątek. No ale nie tym razem. I nawet, kurcze, nie żałuję.
Tak nam się zawodowo poukładał rok, że dłuższy wyjazd nie wchodził w grę. Wyjechaliśmy wiosną na parę dni w góry, poza tym nie udało się nigdzie zatrzymać na dłużej. Oj, szkoda mi było tego lata, czułam, że przecieknie nam przez palce, nie odpoczniemy i nie będzie tej wyjazdowej adrenaliny, którą uwielbiam. I wiecie co? Nie odpoczęliśmy! 😀 Tyle, że i tak nie mieliśmy takiej opcji, nawet w najlepszym pakiecie all inclusive, bo przecież z dwójką Piratów relaks ma zupełnie inne oblicze. Za to spędziliśmy je totalnie odlotowo. Do tego stopnia, że nawet nie myślałam o wędrówkach po włoskich miasteczkach.
Chłopcy za to podróżowali nieustannie – no ale zaraz, zaraz – to były te wakacje, czy nie? Otóż, były! Wakacje w mieście, w ogródkowym, więc niemalże wiejskim klimacie, w lesie, nad jeziorem i rzeką, nad stawem i na łące, na piasku i na betonie. Dla mojej ekipy podróżników nie miało totalnie znaczenia, czy lokalizacja będzie topowa. Dzieciom może podobać się wszędzie i w tym są o niebo mądrzejsi od dorosłych. Bo nie ważne jest gdzie, ale z kim!
Co nam wszystkim najbardziej się podobało? Wspólny czas. Oderwany od codziennych obowiązków, wyrwany z rutyny – spokojny, pełen skupienia na sobie nawzajem.

Przygoda czeka
Oczywiście, żeby nie było tak idealnie – zobrazuję Wam to nasze lokalne podróżowanie. Pakujemy się do samochodu po latach świetlnych negocjacji w czym pójdą, czy włożą na głowę czapkę, dlaczego muszą zakładać buty, skoro bez nich jest o milion fajniej. I oczywiście po biegu do łazienki, kiedy już byliśmy 7 kroków od domu, a minutę wcześniej siusiu za nic w świecie sie nie chciało. Chłopcy zapięci w fotelikach, okulary przeciwsłoneczne na nosie, woda w zasięgu ręki, wybierane przez godzinę auta w dłoni. Sukcessss. Spoceni od godzinnej bieganiny za uroczą ferajną, siadamy. Odpalamy gps i pędzimy po dawkę kofeiny na drogę. Wtedy zaczyna się koncert – auto mi spadło, wody nie mogę otworzyć, on mi zabrał liska, but mnie ciśnie, nie chcę tej piosenki, gorrrąco mi, kiedy dojedziemy, gdzie jedziemy, po co jedziemy, już dojechaliśmy? Taaaaaa. Na szczęście ruszamy w porze drzemki, więc brygada gra ostatniego koncertowego seta i opada z sił. Cisza. Kawa. Słyszę co mąż do mnie mówi. Wybieramy płytę i słuchamy jej w całości, bez pojękiwania w tle. CUDOwnie. Zdarzało się, że był to najlepszy moment wyprawy 😀
Na miejscu zdajemy się być atrakcją cyrkową. Wszystko przez niesamowite niezgranie oczekiwań uczestników tej mikrowycieczki. Jeden pędzi, druga go goni. Trzeci nieustannie zmęczony, z potrzebą noszenia w wyznaczonej pozycji. Czwarty znoszący jego lamenty i przygnieciony 15kg szczęścia w 32 stopniowym upale. Mamy więc dwóch dorosłych. Pobudzonych do życia dawką kofeiny ze stacji benzynowej. I dwóch najmłodszych:
– Pierwszy – typ turbosprintera i wodzireja imprezy w jednym. Donośność jego głosu sprawia, że nawet zamkowe kolumny drżą, a odziani w zbroję rycerze spoglądają z niepokojem. Mamo chodź chodź, idzieeeemy! Oooooo cześć, jestem M.! – rzuca do przypadkowych turystów i pędzi dalej nie zważając pod nogi.
– Drugi – typ delikatno-artystyczny – z zacięciem dziennikarskim przez nieustanne dopytywania – dlaaaaaaaaaczegoooo? oraz stwierdzenia – nie chcę tej czapki, ona jest nieładna! No dobra, w slangu domowym książę na ziarnku grochu, ale ciiiiii 😉
Po takich atrakcjach mamy ochotę iść spać, za to mali podróżnicy są zachwyceni i chcą więcej więcej więcej!

Piracka Drużyna
Na szczęście są przerwy w wycieczkach, bo chyba musielibyśmy ładować nasze wewnętrzne regeneracyjne baterie przez miesiąc. Z odsieczą przychodzi, a nawet przyjeżdża z dalekich krain Ciocia K. i jej równie piracka banda Dwojga.
Kuzyni Antośkiewicz i Miluś ubarwiają nam krajobraz. Zaczyna się szaleństwo! Genialnie, kiedy Wasze dzieci biegają całą brygadą w ogrodzie, bawią się, rozrabiają, gonią, piszczą, chlapią w basenie, śmigają jeździkami, czy kłócą o motor biegowy, a w międzyczasie pochłaniają miskę truskawek – bez miski, rzecz jasna. Choć hmm, pewnie takie pomysły też były.
W tej kwestii dzieciństwo idealnie. Naprawdę.
Kiedyś większość rodziców nie mogła dzieciom zapewnić takiego „wybiegu” na co dzień. Mieszkając w bloku miałam do dyspozycji piaskownicę i jedną zardzewiałą karuzelę i to musiało mi wystarczyć. Wakacje za to spędzałam często na działce u Babci. I tam była właśnie ta wolność przestrzeni, zielona trawa i do tego tona przysmaków prosto „z krzaka”. U nas co prawda jedzenie sklepowe, a szkoda. Za to dzieciństwo prawdziwe i z tego jestem naprawdę dumna.
Obdarte kolana, dziurawe skarpetki, spodnie zielone od trawy i piasek we włosach. Nie, nie dostaną alergii. Nie, nie umrą od rozwalonego łokcia. Nie, nie stracą na swojej wspaniałości z powodu dziury w ubraniu i czarnej jak smoła buzi. Totalna eksploracja, nauka współdziałania w grupie, uczenie się kontaktów społecznych. Doświadczanie przyrody (patyki wygrywają nawet z najbardziej wypasioną zabawką, a basen u Babci z hurtownią pełną Zygzaków McQueenów – choć wiadomo, że Zygzak, to w życiu podstawa), słońca, deszczu (biegi w kaloszach są przecież najlepsze), pierwszych strupków, plastrów w minionki (taaa u Babci są lepsze niż te domowe, wiadomo). Nauka dzielenia się wszystkim z kuzynami i niczym nie okiełznana spontaniczna radość oraz dziecięca fantazja (tak tak, sprawdzamy czy są cali, zdrowi i czy pomysłowość 4 Piratów nie będzie miała finału na SOR).
Kiedy kuzyni z odległych krain wracają do domu, na szczęście udaje się zorganizować odwiedziny najstarszego kuzyna Miko i najmłodszego Igiego. No i znowu jest okazja do kosmicznych szaleństw i eksplozji pozytywnych emocji! Mieć taką sześcioosobową chłopięcą drużynę, to prawdziwy skarb.

Psiejsko czarodziejsko
O cudownym wpływie obecności psa (a nawet psów, bo często bywa u nas również nasza ukochana najpiękniej wielorasowa Rege), będę jeszcze pisać, ale podczas wakacyjnych wspomnień, nie mogę zapomnieć o roli naszych czworonogów. Choć zapakowanie się na spacer z naszą brygadą dwojga nie należy do łatwych, to załadowanie się dodatkowo z psiną jest nie lada wyzwaniem. Pojemność naszego małego auta jest wtedy wypełniona po brzegi. Nie rezygnujemy jednak z wędrówek w pełnym składzie, choć musieliśmy je nieco ograniczyć. Psiejka czarodziejka eksploruje tak samo intensywnie jak Chłopcy, więc mają z tego niezłą radochę. I choć nadal zachowujemy się jak słonie w składzie porcelany, odstraszając przy okazji wszystkie leśne sarny – finalnie i tak jest świetnie. Bo w końcu biegniemy zjeść ostatnią w lesie poziomkę, dotykamy mchu, szukamy najdłuższych patyków, wchodzimy za I. w największe krzaczory, nasłuchujemy jak śpiewają ptaki (które wodzirej M. skutecznie zagłusza) i oglądamy przez 20 min żuka na środku ścieżki, chroniąc go przed pożarciem przez naszą psinę.
Mówię Wam, fajnie jest – choć banda bardziej dzika niż dzikie dziki 😉

Czysty zysk
Co zyskaliśmy? Poza kilkoma siwymi włosami, uświadomieniem sobie, że zmęczenie związane z obcowaniem z własnymi dziećmi non stop, może być zmęczeniem totalnym? Ogrom rozwojowych postępów i wzmocnień w obszarze regulacji emocji.
Wspólny czas, taki w pełni – bez pracy, przedszkola, domowych rozpraszaczy – potrafi działać cuda. To jak rozwojowa torpeda i krok milowy w budowaniu więzi.

  • Wzmacnianie więzi braterskiej – czas spędzony razem poza domem, jest niczym rozejm na polu bitwy. Znikają awantury o auta, poszturchiwania i ten znany wołacz – mamoooo! on mnie uderzył! Sielsko anielsko. Miłość, przyjaźń i solidarność. I ta ciekawość świata! Wspólna drużyna, głowy pełne zgodnych pomysłów, psikusy dla rodziców – po prostu braterska bomba dobrej energii.
  • Wzmacnianie więzi z nami i między nami – wakacyjne przygody bardzo temu sprzyjają. To idealne warunki, kiedy codzienność nie wkrada się w bliskość naszej Czwórki i pełne skupienie na sobie nawzajem.
  • Wzmacnianie więzi z rodziną – wszędzie dobrze, ale u Dziadków najlepiej! Te więzi umocniły się nawet za bardzo 😉 U Babci i Dziadka może być tak rewelacyjnie, że za nic w świecie nie chce się wracać do rodziców, a na ich widok reaguje się rozpaczą – chcę do Baaaaaaaaabci, z Baaaaaaaabcią, Dziaaaaadek będzie mnie niósł, tylko Dziaaaaadek może. No fajnie mieć takie miejsce, gdzie znajdzie się ukojenie, gdy rodzice męczą wymaganiami i zasadami, a u Dziadków w końcu można wszystko.
    Do tego nie ma nic lepszego, niż przyjazd kuzynostwa! Wtedy dzieją się rzeczy, o których nawet bywalcom winnic w Toskanii się nie śniło 😛
  • Rozwój, przez duże R – wszelkie oddziaływania wzmacniające i rozwijające mowę, pamięć, koordynację, samodzielność, rozbudzające ciekawość świata i wiele innych, mają niesamowitą moc, kiedy jest się w ciekawym miejscu, poza domem i w sposób spontaniczny działa się w tych zakresach.

Także Kochani, stacjonarnie – nie znaczy nudno! To było fantastyczne lato. Macie ochotę pomyśleć już o kolejnym?

Poprzedni wpis Następny wpis

Zobacz także

4 komentarze

  • Odpowiedź H. 24 września 2018 · 9:11 pm

    To świetne ile dzieciom może dać czas z rodzicami. Jak bardzo może je rozwijać i koić. Każdego roku będą się u Was czuli pewniej, bezpieczniej i po prostu w dobrze.

    • Odpowiedź M. 26 września 2018 · 7:33 pm

      Zgadzam się w pełni, tym bardziej, że wypoczęty rodzic może dać dziecku o wiele więcej, niż będący w codziennym pędzie 🙂 Pozdrawiam!

  • Odpowiedź Mo. 25 września 2018 · 10:05 pm

    O tak! Nasze kilka dni u cioci B. też zdziałały cuda! Spokój, zero krzyków, mnóstwo śmiechu. Czas dla siebie bez żadnych rozpraszaczy, obowiązków. Szkoda, że nie da się tak cały czas… 😉 pozdrawiam!

    • Odpowiedź M. 26 września 2018 · 7:36 pm

      Właśnie również zauważyłam, że ten wakacyjny czas = spokój, uśmiech i o wiele więcej radości. Prawda jest też taka, że kiedy sami jesteśmy bardziej wyluzowani, nastawieni na relaks i wspólny czas, udziela się to także dzieciom. Oj szkoda wielka, że nie da się tak nieustannie 🙂 No ale na szczęście zawsze można wyrywać z codzienności te wyjątkowe chwile i starać się, aby było ich jak najwięcej 🙂 Pozdrawiam serdecznie!

    Skomentuj